Zdaniem Proboszcza

W minionym tygodniu pojawiły się w mediach alarmujące informacje o skutkach używania tzw. dopalaczy (perfidna nazwa handlowa „produkty kolekcjonerskie”). Otóż mamy już ofiary śmiertelne, bardzo agresywne zachowania nawet wobec swoich rodziców, mamy kolejne koszty leczenia w ośrodkach MONARU dzieci uzależnione od dopalaczy i nadal mamy dziwne prawo pozwalające na legalne rozprowadzanie dopalaczy, które z tego powodu są łatwo dostępne dla dzieci i młodzieży. Nie mogę zrozumieć prawnego paradoksu, z którym nasi parlamentarzyści nie mogą się uporać. Kolejny raz stawiam publicznie pytanie: kto lub co przeszkadza by zakazać sprzedaży tychże środków? Czyje wpływy polityczne stoją na straży łatwych zysków i ogromnych strat społecznych? Wreszcie pytam jak jest moralność osób zajmujących się handlem tego rodzaju? Czy dzieci właścicieli tych sklepów są obdarowywani „dopalaczami” przez swoich rodziców? Rozpoczął się rok szkolny i wielu uczniów przeżywających takie czy inne kłopoty może, idąc za „życzliwą poradą wyedukowanych rówieśników” sięgnąć po dopalacze. Apeluję o czujność a właścicieli tych sklepów proszę o zmianę branży i zaprzestania ułatwiania dzieciom i młodzieży dostępu do trucizny. Parawanik legalności w tym przypadku należy powiesić na trwałym haku i sięgnąć do zdrowego rozsądku. Rozumiem konieczność zarabiania, ale nie wolno tego czynić kosztem drugiego człowieka a w tym przypadku dziecka, które nie bierze w pełni odpowiedzialności za swoje postępowanie. My dorośli jesteśmy odpowiedzialni za dobro dziecka tak przed Bogiem jak i przed swoim sumieniem i przed społeczeństwem.

Jestem niewierzący chociaż ochrzczony – takie zdania słyszymy coraz częściej. Kiedy pytam o przyczyny niewiary najczęściej pada odpowiedź nie wiem lub zraziłem się do Kościoła (w domyśle  do jakiegoś księdza). Zjawisko to dotyczy szczególnie młodych ludzi, rzuconych w wir obecnych czasów, często zagubionych w określeniu samego siebie. Wielu z nich oczekuje jakiejś pomocy w odzyskaniu chrześcijańskiego spojrzenia na siebie i swoje życie. Czują swoją duszę i jej potrzeby, ale przyjęty styl życia a często i środowisko, w którym się obracają nie pozwalają na zajęcie się tą istotną stroną życia ludzkiego. Prowadzę wiele rozmów na ten temat i widzę potrzebę podawania przede wszystkim argumentów za wiarą w Boga. Wiara dziecięca i młodzieńcza nie wystarczają by zmierzyć się z drwiną wobec Boga szerzoną przez liberalne środowiska. Ostatnio wpadła mi w ręce książka „Bóg - mała historia Największego” niemieckiego autora Manfreda Lutza. Napisana prostym językiem, pełna ironii i mądrości jest polemiką ze współczesnym ateizmem. Autor stawia jasne pytanie o istnienie Boga w kontekście współczesnego świata. Polecam gorąco tę książkę wszystkim mającym trudności w wierze a jednocześnie zdystansowanym do duchowieństwa. Polecam ją szczególnie młodym, zbuntowanym, poszukującym swojego miejsca na tym świecie. I jedno zdanie z owej książki „Gdyby Boga nie było, nie można by w sposób sensowny powiedzieć zdania: coś musiało istnieć.

Za 40 lat Polska będzie miała o 6 milionów mniej mieszkańców. W tym samym czasie Wielka Brytania będzie miała o 15 milionów więcej obywateli dzięki imigrantom Taka informacja pojawiła się w prasie. W związku z tym pojawiają się postulaty otwarcia Polski dla emigrantów głównie ze wschodu. Taka informacja nie jest zaskoczeniem, gdyż od wielu już lat demografowie w Polsce biją na alarm, lecz tego głosu nie słyszy społeczeństwo. Nastawieni jesteśmy bardzo konsumpcyjnie i to nie pozwala na odpowiedzialność za przyszłe pokolenia. Mała ilość dzieci w rodzinach ma wiele przyczyn, którym łatwo ulegamy: warunki materialne, brak odpowiednio dużego mieszkania, praca zawodowa matek, brak odpowiednich zabezpieczeń społecznych itd. Pewno jest w tym dużo prawdy, ale zrodzenie dziecka i wychowanie powinno w społeczeństwie spotykać się z powszechnym uznaniem i pomocą. Często rozmawiam z narzeczonymi o dzieciach w ich przyszłej rodzinie i słyszę o planowanej przynajmniej dwójce a dobrze byłoby gdyby była trójka lub nawet czwórka. Jest to pocieszające, ale powstaje pytanie: czy ich szlachetny zapał nie zostanie ostudzony przez trudności, przez głupie opinie nawet własnych rodziców?

Początek roku szkolnego jest ważny dla większości rodzin. Dzieci rozpoczynają kolejny etap pobierania wiedzy i wychowania. Oczywiście – pierwszymi wychowawcami są rodzice i nikt ich nie może zastąpić. Szkoła jednak również pełni funkcje wychowawczą a w tej szkole jest ważny element tego działania – katechizacja. Katechizacja to nie indoktrynacja, to wychowanie oparte o spójny system wartości oparty o autorytet Boga. A więc o wartości obiektywne, nie podlegające żadnym słabościom ludzkiego wyboru i humoru, wartości odpowiadające naturze człowieka, jego sumieniu i prawdzie o życiu. Katechizacja to rozwijanie wychowania zapoczątkowanego przez chrześcijańskich rodziców, którzy w momencie chrztu dziecka zobowiązali się przed Bogiem do wychowania dziecka wg wartości wynikających z wiary. Pytanie o zasadność katechizacji w szkole, do której uczęszcza 98% dzieci wierzących jest niepotrzebne w demokratycznym państwie.

Czas wakacji to czas pielgrzymek do różnych wyjątkowych miejsc. Wspólna cecha pielgrzymujących jest m.in. śpiew. I rzeczywiście ludzie podejmujący pielgrzymi trud znakomicie śpiewają. Mam wrażenie, że to są zupełnie inni ludzie niż ci, którzy biorą udział w parafialnych nabożeństwach. Śpiew  podczas mszy jakże często jest anemiczny. Owszem niektórzy próbują podtrzymać zaintonowaną pieśń, ale brakuje im mocy, brakuje wsparcia, brakuje zaangażowania. Wyświetlane teksty nie przyczyniły się do zdecydowanego ożywienia śpiewu. Bierność w modlitwie wspólnotowej szczególnie ujawnia się podczas ślubów: przykładowo celebrans intonuje pozdrowienie skierowane do wszystkich „Pan z wami„ i słyszy jedynie odpowiedź organisty „I z duchem twoim” , a pomiędzy ołtarzem a chórem znajduje się setka milczących wiernych. Śpiew wspólnotowy jest doskonalą formą modlitwy. Dajmy Bogu z siebie to, co najpiękniejsze. Owszem nie wszyscy mogą śpiewać poprawnie, ale ci co mogą niech otworzą w modlitewnym nastroju swoje serca i usta. Niech śpiew brzmi swoim pięknem i mocą jako modlitwa uwielbienia samego Boga. Nie żałujmy głosu dla tworzenia poprzez śpiew wspaniałego klimatu modlitwy porywającej nasze serca ku niebu. W końcu po co przychodzisz na niedzielną Eucharystię?