Zdaniem Proboszcza

Minął tłusty czwartek. Warszawska emerytka była bardzo oburzona cenami pączków u znanej restauratorki. Po co takie oburzenie, skoro można kupić pączki znacznie taniej a snobizm zawsze był i będzie, nawet w branży pączkowej. Jak ktoś ma ochotę kupić pączka za 25 zł czy 50 zł to niech kupuje. Ale po to ja to piszę, skoro są ważniejsze tematy niż te napędzane przez media. Tłusty czwartek to nic innego jak tradycja chrześcijańska zapowiadająca nadchodzenie ważnego okresu liturgicznego jakim jest Wielki Post. W tym okresie, kiedyś powstrzymywano się od obfitego jedzenia po to zwrócić większą a uwagę na sprawy ducha. Tak więc „tłusty czwartek” to nie banał z pączkiem w tle, lecz dzwonek przypominający o czasie pochylenia się nad własną duszą, która potrzebuje oddechu przytłoczona kilogramami pączkowych kalorii i innych bzdur serwowanych współczesnym niewolnikom. Pomyśl!  

Światowy Dzień Chorego obchodziliśmy w ostatnią sobotę. W każdej niemal parafii odbywały się stosowne nabożeństwa a w szpitalach pojawiali się dostojnicy kościelni. Właściwie czym jest ten dzień, przez wielu prawie niedostrzegany? Jan Paweł II ustanawiając taki dzień chciał zwrócić oczy całego świata na problem jakim jest choroba i starość. Pytanie po co, skoro mamy tyle szpitali, rozmaitych placówek zdrowia i ogromne osiągnięcia naukowe na polu medycyny? Patrząc medialnie to raczej problemu się nie dostrzega, ale rzeczywistość jest zupełnie inna. Człowiek dopóki jest przy siłach i cieszy się  dobrym zdrowiem nie rozumie choroby i starości. Spotkanie z nimi dopiero otwiera oczy na rzeczywistość. Papież Franciszek w Orędziu na XXXI Światowy Dzień Chorego pisze: „Bracia, siostry, nigdy nie jesteśmy gotowi na chorobę. A często nawet do przyznawania się, że jesteśmy coraz starsi. Boimy się bezbronności a wszechobecna kultura rynkowa popycha nas do tego, by jej zaprzeczać. Dla kruchości nie ma miejsca. A zło wdzierając się w nasze życie i atakując nas, powala nas nieprzytomnych na ziemię. Może się więc zdarzyć, że inni nas opuszczą, albo, że wydaje nam się, iż musimy ich porzucić, aby nie czuć wobec nich ciężaru. Tak zaczyna się samotność i zatruwa nas gorzkie poczucie niesprawiedliwości, dla której nawet Niebo zdaje się zamykać”. To o czym pisze papież dostrzegamy również w naszym środowisku. Postawa wobec chorych jest miarą naszego człowieczeństwa i zarazem chrześcijaństwa. I nie możesz ze spokojnym sumieniem mówić, że nie masz czasu dla chorej matki czy ojca!

Skąd się bierze wiara u człowieka? Pytanie bardzo trudne i tutaj nie można dać jakiejś jednoznacznej odpowiedzi. Zazwyczaj zalążek wiary człowiek otrzymuje w rodzinie, w jej stylu życia, pojmowania wartości czy spojrzeniu na cel życia człowieka. Dziecko patrząc na rodziców właściwie nie pyta dlaczego ma wierzyć; to jest coś normalnego tak jak wszelkie inne zachowania członków rodziny. Dopiero dorastając spostrzegamy, ze wiara potrzebuje mojego uzasadnienia. I tutaj zaczynają się trudności gdyż zazwyczaj młody człowiek odrzuca to co mu nie pasuje. Wymogi moralne wiary są dosyć duże, toteż młody człowiek bardzo chętnie ulega pokusie odrzucenia. Młodzi na pytanie dlaczego rezygnują z katechezy najczęściej odpowiadają: są zgorszeni skandalami duchownych,  Kościół nie chce zaakceptować par homoseksualnych, nie podoba się im etyka seksualna, wreszcie potrzebują więcej czasu na przygotowanie do matury a religia nie jest im potrzebna. Właściwie młodzież nie potrafi odrzucić Boga, zanegować Jego istnienia czy odrzucić nieśmiertelność duszy. Natomiast doskonale odrzuca to, co jest jakimkolwiek wymogiem zwłaszcza w etyce seksualnej. Rewolucja seksualna lat sześćdziesiątych XX wieku poniosła porażkę gdyż społeczeństwa zachodnie osłabły; więzi rodzinne zanikły, demografia zatrważająco niska a liczba osób z problemami psychicznymi ciągle wzrasta. Wiara daje jasne odpowiedzi na wszelkie ludzkie bolączki pod warunkiem, że jest to wiara rozumna, wiara oparta też na pewnym zasobie wiedzy, wiara przemyślana i zaakceptowana w stylu życia. Dzisiaj nie wystarczy tylko poruszać się wśród ludzi wierzących; trzeba samemu zgłębiać wiarę dotąd dopóki nie stanie się ona moją wartością. Kościół mający depozyt wiary od Chrystusa i Apostołów ciągle naucza nas wiary w realiach dzisiejszego świata. Musimy też pamiętać i o tym, że Ewangelia czyli Dobra Nowina Chrystusa nie może być zmieniona czy tez nagięta do „potrzeb” człowiek. Jeden z biskupów niemieckich zaangażowanych w tzw. drogę synodalną mówił o konieczności towarzyszenia człowiekowi przez duszpasterzy czyli przez Kościół. Otóż Kościół ma nas prowadzić do zbawienia a nie towarzyszyć – szanowny niemiecki biskupie.

Ktoś mi opowiadał o amerykańskich badaniach wpływu na religijność dziecka. Otóż największy wpływ mają ojcowie – 80%, matki w 30%, zaś samo dziecko tylko w 10%. Badania są różne i nie wnikam w ich rzetelność, niemniej jednak oddają one to co wiemy z doświadczenia: mocna wiara ojca, wiara ukazywana na co dzień, twarde zasady, stają się najlepszym punktem odniesienia w kształtowaniu wiary dziecka na różnym etapie jego rozwoju. Jan Paweł II wspominał swojego ojca, którego często widział jak się modli; ten obraz dla małego Karola był częstym argumentem w kształtowaniu swojej wiary. Dzisiaj wielu bije na alarm z powodu niechęci dzieci i młodzieży do katechezy. Wrogowie Kościoła nawet wspomagają zagubioną młodzież hasłami typu „Żegnaj religio!”. To wszystko jest postrzegane jako porażka duszpasterska Kościoła. Ten problem widzę jednak zupełnie inaczej: to jest porażka procesu wychowawczego w rodzinach. Przecież wiarę otrzymuje się w rodzinie, nie w Kościele! A jeżeli tej wiary nie ma w rodzinie to również nie będzie to potrzebą dziecka. Niestety, często w rodzinach dostrzegamy rozdwojenie: matka jako tako chce dać dziecku trochę wiary ale ojciec, niby katolik wykazuje w tym zakresie całkowite lenistwo a nawet w poczuciu postępowości wyśmiewa wiarę, podważa jej zasady czym wzbudza w dziecku mnóstwo wątpliwości. Stawiam pytanie ojcom: czy przekazujesz wiarę dziecku, tak jak zobowiązałeś się wobec Boga przy swoim ślubie i przy chrzcie dziecka?

Gdzieś wyczytałem, że jakaś żydowska rodzina w szabat odkłada telefony komórkowe i z nich nie korzysta. Motywacja religijna ale i też zdroworozsądkowa – trzeba w rodzinie rozmawiać. Niestety smartfony zawładnęły nami do tego stopnia, że nawet korzystając z toalety nie rozstajemy się z nimi. Często widzę idące do szkoły dzieci, które są zapatrzone w ekran smartfona i nawet nie dostrzegają, że spadł mokry śnieg.  W domu przy obiedzie niemal wszyscy zapatrzeni są w migający ekranik; czyż to nie jest choroba współczesności? Owszem telefon znakomicie ułatwia przekazywanie informacji, zdobywanie wiadomości, ale nigdy nie zastąpi żywego kontaktu z człowiekiem; nie przekaże emocji, mimiki, spojrzenia czy dotyku. Tego wszystkiego potrzebuje każdy człowiek, zwłaszcza młody. Powstaje pytanie: czy ja nie jestem już uzależniony od telefonu? Test jest prosty: odłóż dzisiaj telefon (poza rozmową z mieszkającymi gdzie indziej rodzicami) i porozmawiaj tak zwyczajnie z żoną, mężem, dziećmi!