Na piłce nożnej znają się wszyscy, choć nie wszyscy piłką się interesują. Po ostatniej porażce drużyny narodowej w Tiranie z Albanią pojawiło się grono ekspertów i jeszcze większa lawina komentarzy – jak uzdrowić polską piłkę... zmieniając trenera. Porażki piłkarzy rekompensują zwycięstwa siatkarzy – w momencie oddania do druku Fary awansowali do finału rozgrywek. Przywołuję świat sportu, by posłużyć się w dalszej części refleksji sportowym językiem. Śledząc liturgię zbliżającego się tygodnia uświadomiłem sobie, że we wspólnocie Kościoła „grają” same znane nazwiska: Stanisław Kostka, Andrzej Kim Taegon, Mateusz Ewangelista, O. Pio z Pietrelciny. To tylko niektórzy… Oni w swoim czasie stanowili o sile Kościoła i gwarantowali zwycięstwo. O te duszpasterskie i kościelne zwycięstwa obecnie coraz trudniej. A porażki bolą. Wszystko wskazuje na to, że obronę mamy dobrą – to modlitwy ludzi starszych (niestety często ironicznie wyśmiewanych). Nie dopuszczają oni do podbramkowych sytuacji. Środek pola też funkcjonuje nieźle. Mamy przecież programy, akcje, liderów, niekończące się debaty – chociaż tępo gry coraz wolniejsze i za dużo podań w środku. Tak się meczu nie wygrywa. Kuleje atak. Potrzeba nam ludzi takiego formatu, jak ci wspomniani wyżej. Prowadzili głębokie życie modlitewne i kiedy wychodzili walczyć – zwyciężali. Nie da się zwyciężać w Kościele i z Kościołem, nie mając zażyłej więzi z Jezusem. Nie da się triumfować, bez przyjęcia SŁOWA. Dzisiaj jest wiele takich osób, które nigdy nie sięgną po Ewangelię. Być może nasze życie będzie jedyną ewangelią, jaką przeczytają… i wrócą do relacji z Jezusem. Ot, takie zwycięstwo. Dla świata mało istotne. Z Bożej perspektywy wyjątkowe…